Czas powrotów

No dobrze.

Wracam.

Po napisaniu tych trzech słów zatrzymałam się na dłuższą chwilę, przyglądając się im na ekranie komputera. Brzmi to bardzo ostatecznie – powroty są skomplikowane. Wracam i, szczerze mówiąc, w tej chwili zupełnie tego nie żałuję – może za jakiś czas, kiedy ochłonę i podreperuję swój kruchy mózg. Może wtedy.

Kiedy wróciłam do Norwegii na początku października, po swoich tygodniowych mini-wakacjach w domu, byłam już w zasadzie zdecydowana na przerwanie studiów. Poziom jest boleśnie niski, wykładowcy mają zwyczaj krzyczenia „mobbing!”, kiedy tylko spróbuje się zasugerować, że studentom coś się nie podoba, a warunki mieszkaniowe przyprawiły mnie o głęboką odrazę do gatunku ludzkiego. Na słowo „impreza” przechodzą mnie dreszcze, a jeśli kiedyś jeszcze zobaczę kuchnię z zalegającymi w niej tygodniowymi stosami naczyń, zacznę krzyczeć. Chcę móc powiesić ręcznik w łazience, wiedząc, że wyschnie. Mieć gdzie postawić kosmetyki. Mieć do dyspozycji więcej niż jedną szafkę w kuchni. Nie paradować w piżamie przed bandą obcych facetów, którzy akurat zebrali się w salonie, a koło których muszę przejść, idąc z łazienki do pokoju. Mieć światło w toalecie. Nie być budzoną o trzeciej nad ranem przez kogoś grającego w Guitar Hero, ani o szóstej przez kogoś oglądającego „Przyjaciół”. Czuć się stabilnie. Bezpiecznie.

Od teraz jedynymi współlokatorami, których zamierzam tolerować są koty.

Początkowo zamierzałam zostać w Hamarze do grudnia – poskładać CV, poczekać, przyjrzeć się Mjøsie otoczonej zaśnieżonym krajobrazem – pisałam wam o tym jeszcze w zeszłym tygodniu. Kolejne dni dobijały mnie jednak coraz bardziej do ziemi, aż w końcu poziom mojego samopoczucia znajdował się mniej więcej na poziomie nieodkrytych jeszcze skamielin. Siedziałam w mieszkaniu, którego nie cierpiałam, bezsensownie wydawałam pieniądze na utrzymanie, a jedyne rzeczy, których się uczyłam, to te, których uczyłam się sama – na uczelni, żeby robić cokolwiek produktywnego, zajmowałam się głównie własną pracą albo dłubaniem przy nowym portfolio.

Nadszedł w końcu weekend, w trakcie którego stwierdziłam, że cholera, nie, mam dosyć. Powoli i mozolnie doturlałam się do granicy swoich możliwości. Nie chcąc podejmować decyzji pochopnie, zdecydowałam się dać sobie jeszcze trochę czasu na upewnienie się, czy na pewno tego chcę, ale tak naprawdę wiedziałam to już wtedy – czas wrócić do domu.

Zamówiłam kuriera i kupiłam bilety na samolot.

Lecę w poniedziałek.

DSC02607
Jeszcze z Muzeum Kolei. Też niedługo wsiadam w pociąg.

To pa, Norwegio… na razie

Czy wrócę?

Jasne.

Jeśli którekolwiek z CV, które wysłałam wypali – na co, szczerze mówiąc, nie liczę, nie zdążyłam ich w końcu wysłać zbyt wiele – w styczniu zwinę się z powrotem, tym razem do pracy, z wypoczętym umysłem i nowym zestawem nadziei na przyszłość. Norwegia to świetny kraj, i żyje się tu naprawdę dobrze – jeśli ma się trochę więcej szczęścia, niż ja… 😉

Nie uważam swojego wyjazdu za porażkę. Nauczyłam się masy rzeczy niekoniecznie związanych z kierunkiem studiów, byłam w stanie samodzielnie płacić czynsz, i przekonałam się, że w kontekście grafiki jednak dużo efektywniej będę rozwijać się sama. Poznałam kilku fajnych ludzi, podszlifowałam język, pomieszkałam kilka miesięcy w niesamowicie urokliwym miasteczku. Nauczyłam się decydować ostrożniej, ale też tego, że nie ma sensu trwać w złej sytuacji kosztem własnej psychiki, i że przyznanie się do błędu jest właściwsze niż parcie przed siebie za wszelką cenę. Nie żałuję tego wyjazdu, trochę żałuję tego, że tym razem zwyczajnie mi nie wyszło. Irytujące jest, kiedy twój misterny plan rozpada się z powodu rzeczy, na które zupełnie nie masz wpływu.

Na razie chyba wolę podróże z datą powrotu.

DSC02615
Miejmy nadzieję, że mój wagon będzie jednak nieco bardziej nowoczesny.

Krok do tyłu, głęboki oddech

Co dalej?

Jeszcze nie wiem.

Na razie odliczam dni do wyjazdu, załatwiam ostatnie formalności i wydaję pieniądze na prezenty dla rodziny i przyjaciół, bo nie muszę ich już oszczędzać na jedzenie. Spędzam masę czasu w bibliotece, żeby uciec od łupiącego w mieszkaniu techno, i staram się nie skupiać za bardzo na tym, jak bardzo nienawidzę swoich współlokatorów. Z nieco małostkową satysfakcją myślę o tym, jak bardzo zdziwią się, kiedy zniknie im z kuchni połowa naczyń, bo sporą część przywiozłam ze sobą ja. W Halloween, żeby uniknąć kolejnej sytuacji, w trakcie której siedzę w pokoju, podczas gdy banda nieznajomych ludzi ryczy ze śmiechu za ścianą o grubości kartonu w środku nocy, poszłam do koleżanki oglądać Stranger Things. Pierwszy raz od przyjazdu kupiłam sobie w Norwegii puszkę piwa. Kiedy wróciłam do domu, impreza się już skończyła.

Po dotarciu do Piły przede wszystkim zamierzam odpocząć. Wyspać się. Podelektować ciszą. Nadrobić zaległości we własnych projektach, zacząc kilka innych, popracować w spokoju nad rzeczami, które mnie interesują, już bez ciężkiego westchnienia, że hej, to i tak wszystko idzie na czynsz. Dać sobie i swoim zmęczonym szarym komórkom możliwość regeneracji i odetchnięcia. Zrobienia kroku w tył i zaplanowania, już na spokojnie i bez desperacji, co dalej. Chcę pooglądać filmy z mamą. Odwiedzić tatę. Wpaść do Gdańska i iść do kawiarni z przyjaciółkami.

Jeśli będę miała w najbliższym czasie okazję, wrócę – ale prawdę mówiąc, Gdańsk wcale nie wydaje się gorszą czy mniej atrakcyjną alternatywą.

DSC02603
Trochę szkoda, że śniegu nie zobaczę.

Dzięki

Cała ta przygoda z Norwegią nie byłaby w ogóle możliwa, gdyby nie to, że mam najfajniejszych rodziców na świecie, i przyjaciół, z którymi zawsze mogę pogadać. Chciałam więc napisać parę zdań na ten temat, bo wiem, że większość z was to czyta, i po prostu powiedzieć: dzięki. Bez was nie dałabym rady – gdyby nie to, że zawsze mieliście dla mnie czas i dużo wsparcia, to załamałabym się już ze trzydzieści razy. Ewentualnie wsadzono by mnie do więzienia za morderstwo ze szczególnym okrucieństwem po którejś przymusowej pobudce-za-pomocą-telewizora o szóstej rano.

Dzięki. Jesteście super.

Blogowanie to całkiem fajna rzecz

Bloga pisało mi się naprawdę przyjemnie – i tak mnóstwo czasu spędzam na przelewaniu swoich myśli na papier albo ekran komputera, a narzucona rutyna pomogła mi zmotywować się i zacząć robić to regularnie. Trochę będzie mi tego brakować, więc nie zdziwcie się, jeśli jeszcze kiedyś zdecyduję się założyć bloga i zacząć skrobać zbyt długie notki na przypadkowe tematy, więc jeśli będziecie mieli ochotę poczytać – będzie mi bardzo miło.

Blog powisi sobie pewnie w eterze do momentu, w ktorym nie przekonam się ostatecznie, czy wracam, czyli prawdopodobnie do końca tego roku – dwa miesiące. W przyszłym tygodniu pojawi się jeszcze notka obrazkowa – w końcu będę miała czas wyrysować wszystko, co siedziało mi w głowie przez czas pobytu tutaj, a na co nie miałam jakoś ani czasu ani siły.

W międzyczasie, jeśli macie ochotę śledzić moje poczynania w innych dziedzinach, to możecie zawsze wpaść na instagrama (gejda.md) albo Twittera (gejdaartist), gdzie udzielam się bardziej w kontekście grafiki i szeroko pojętej sztuki. Albo po prostu zajrzeć od czasu do czasu na niedawno odświeżone portfolio.

Do zobaczenia (po raz ostatni) w przyszłym tygodniu. W sobotę idę jeszcze z koleżanką do kina – w Norwegii co roku jest event zwany Den Store Kinodagen/Den Store Kinonatta, kiedy bilety są za pół ceny, a filmy puszczane są przez 24 godziny.

A poza tym?

Niecierpliwie wyczekuję poniedziałku.

 

 

 

 

4 myśli w temacie “Czas powrotów”

  1. Odwagą nie jest trwać w błędzie, a przyznać się do niego, otrzepać i iść dalej 😉 Chociaż w tym przypadku nie uznałabym tego za błąd, a raczej za mały wypadek przy pracy 🙂 Trzymam kciuki i liczę na to, że w końcu się jakoś spotkamy 🙂 (PS. Znalazłam WRESZCIE idealny odcień fioletu, więc jak tylko w poniedziałek odbiorę paczkę, zabieram się za kolczyki dla ciebie 🙂 )

    Polubienie

Dodaj komentarz